Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zachowała w wybladłej twarzy słodycz zakosztowanej miłości, po której wieczną nosiła żałobę. Z tych dwóch czarnych, surowych kobiet zrodzona Genowefa, wydelikacona dziedzicznością po ojcu, była wesoła, jasnowłosa, czuła i powabna, tak, że mając przeszło lat trzydzieści siedem, jeszcze jaśniała pięknością; ostatnia z pokolenia, Ludwinia, blizko siedemnastoletnia, znów była brunetką ze złotąwym odcieniem Marka, z jego szerokiem czołem i płomienistemi oczyma, w których gorzała namiętność do prawdy. Pod względem moralnym zachodziła również ewolucya: babka była bezwzględną niewolnicą Kościoła, podległą ciałem i umysłem, biernem narzędziem obłędu i przemocy; córka, pobożna i podbita, lecz udręczona i zachwiana wspomnieniem doznanego szczęścia ziemskiego; wnuczka — w pełnej walce, przedstawiała biedne serce i umysł w których katolicyzm staczał ostatnią bitwę, rozdarta między kłamliwą nicością mistycznego wychowania i żywą rzeczywistością miłości małżonki i czułości matki, — zużywała wszystkie siły, aby się wyzwolić; prawnuczka — wyzwolona nareszcie, uniknęła władzy księdza; powróciła do zdrowej natury, do wspaniałej dobroczynności słońca, do swobodnej młodości, do zdrowia.
Pani Berthereau znowu mówiła cichym, wolnym głosem: