Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Słuchaj mnie, Genowefo, nie zostawaj tu dłużej. Jak mnie nie stanie, uchodź ztąd, uchodź prędko... Moje nieszczęścia zaczęły się ze śmiercią twego ojca. Uwielbiał mnie. Jedyne chwile, w których żyłam, były chwile spędzone przy nim, w jego objęciach. Często wyrzucałam sobie, że nie dość z życia korzystałam, gdyż w głupocie mojej, nie znałam jego wartości i poczułam rozkosz jego wtedy dopiero gdy jako wdowa znalazłam się tu bez promyka miłości, odcięta od świata... Ach, jakież lodowate zimno panuje w tym domu, gdzie godzina za godziną zwolna konałam, nie śmiejąc nawet otworzyć okna, by trochę odetchnąć życiem... Byłam głupia i tchórzliwa!
Pani Duparque stała przez cały czas bez ruchu, nie przerywając. Na okrzyk bolesnego buntu zaprotestowała ruchem.
— Moja córko — rzekła — nie przeszkadzam ci mówić, chociaż jeżeli masz zamiar robić wyznania, najlepiej byłoby sprowadzić ojca Teodozego... Jeżeli nie byłaś całkiem oddana Bogu, po co schroniłaś się u mnie? Wiedziałaś, że tu znajdziesz jedynie Boga.
— Wyspowiadałam się już i nie umrę bez ostatniego namaszczenia, gdyż całkowicie należę do Boga; nie mogę teraz należeć do nikogo innego... Cierpiałam okrutnie nad stratą mego męża, lecz nigdy nie żałowałam, żem tu zamieszkała.