Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chwytach, opiewanych w hymnach, o rozkoszach wyższych, ciągle ją zawodzących. Próżno ją egzaltowano, kłamano przed nią, podbudzano do działania przeciw mężowi, obiecując, że się wzniesie do wyższej prawdy, do doskonałego szczęścia. Ciągłe jej porażki pochodziły ztąd, że porzuciła jedyne możliwe i naturalne szczęście ziemskie, gdyż nie czuła się nigdy zasyconą, żyła w coraz wzrastającej nędzy, bez spokoju ni radości, pomimo iż upornie utrzymywała, że jej chimera ją uszczęśliwia. Obecnie również nie przyznawała się do próżni, jaką w niej pozostawiły długie modlitwy na zimnych płytach kaplic i bezskuteczne komunie, nieustannie zawodzące nadzieję poczucia w ciele swojem i swojej krwi — ciała i krwi boskiej, posiadania go na własność w związku wiecznej radości. Dobra jednak natura zwyciężała z dniem każdym, zwracała ją ku zdrowiu, ku miłości ziemskiej, a dawna trucizna mistycyzmu wydzielała się coraz więcej po każdym zawodzie na religii. Odrzuciła ojca Teodozego, który ja niepokoił, księdza Quandieu uważała za zbyt dobrodusznego i niewystarczającego. W wielkim tumulcie duszy wypełniała jeszcze niektóre obowiązki religijne, ciężkie i gorzkie, aby się ogłuszyć, aby nie rozumieć, że się w niej zbudziła miłość dla Marka, niezwyciężone pragnienie spoczęcie w ramionach małżonka i ojca, w tej jedynie odwiecznej prawdzie;