Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

innych ma słodką pobłażliwość. Zalecała mu głównie, aby nie był gwałtownym, aby nie występował w charakterze pana samolubnego i zazdrosnego, uważającego żonę za niewolnicę, za rzecz, przez prawo mu oddaną. Pod jej wpływem Marek postępował spokojnie, czekał i ufał, że rozsądek i miłość przekonają kiedyś i sprowadzą do niego Genowefę. Panna Mazeline nakoniec z taką delikatnością usiłowała zastąpić przy Ludwini nieobecną matkę, że stała się najmilszą przyjaciółką i radością smutnego ogniska domowego, gdzie ojciec i córka drżeli w osamotnieniu.
W piękne dnie wiosenne Marek i Ludwinia spotykali się co wieczór z panną Mazeline w ogródku po za szkołą. Nauczycielka otwierała wrotka i wchodziła do ogrodu Marka, gdzie pod krzakami bzu stał stół i ławki. Kącik ten nazywali żartobliwie lasem, jak gdyby ich ocieniały dęby w boru. Trawnik stawał się wielką łąką, a klomby stanowiły park królewski. Po dniu spędzonym przy mozolnej pracy, słodko rozmawiali w ciszy wieczora.
Raz Ludwinia zamyśliła się poważnie i nagle spytała:
— Dlaczego pani nie wyszła zamąż.
Nauczycielka rozśmiała się wesoło.
— Nie przyjrzałaś mi się chyba kochanko!