Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nia Simon’a. Sprowadzono jednak znaczną siłę wojskową, opróżniono ulicę i Simon przeszedł pomiędzy tak gęstymi szeregami żołnierzy, iż nie można było dostrzedz jego twarzy. Proces zaczął się o ósmej rano, dla uniknięcia upału i dusznych posiedzeń.
Sala nie była podobna do sali posiedzeń w Beaumont, nowej, błyszczącej złotem i oświetlonej dużemi oknami. Sąd w Rozan mieścił się w dawnym zamku feodalnym, a sala posiedzeń była długa, wazka i nizka, wykładana starym dębem i słabo oświetlona głębokiemi oknami. Wyglądała jak czarna kaplica, gdzie Inkwizycya wydawała wyroki. Dam wpuszczono niewiele, a wszystkie były ciemno ubrane. Wszystkie prawie ławki zajęli świadkowie, zacieśniając i tak już niewielkie miejsce dla publiczności. Słuchacze, duszący się od siódmej godziny, milczeli nieruchomi, oczy tylko im błyszczały. Namiętności przycichły, zdawało się, że chodzi o podziemną egzekucję, o zgniecenie, dokonane zdala od światła w jak najgłębszej ciszy.
Marek, zaledwie siadłszy na ławce świadków, uczuł straszny niepokój, przeczucie nieszczęścia, jak gdyby mury miały się zwalić na głowy obecnych. Widział, że wszystkie oczy ku nim się zwróciły, Dawid mianowicie budził wielką ciekawość. Nagle doznał nowego wrażenia: wszedł