gentnej młodzieży, nadzieję myślącej Francyi. Obecnie, unieruchomiony ciągłą obawą stracenia mandatu, popadł w rodzaj paraliżu politycznego, nie wiedząc zupełnie, gdzie leży jego korzyść osobista. Bywał tam również generał Jarousse, którego nicość moralna stała się zaczepną, odkąd nie myślano o żadnym zamachu Stanu. Zahukany był ostatecznie przez małą, czarną żonę, tak już wyschłą, że stała się cnotliwą. Niekiedy ukazywał się także prefekt Hennebise z żoną, oboje spokojni, pragnący żyć ze wszystkimi w zgodzie, gdyż takiem było życzenie rządu: żadnych awantur, uśmiechy i uprzejmość. Obawiano się niepomyślnych wyborów w departamencie, rozgorączkowanym wznowieniem sprawy Simon’a. Marcilly, a nawet Lemarrois, nie uwiadamiając się wzajemnie, postanowili przyłączyć się cichaczem do kolegów z reakcyi, którym przewodniczył Hektor de Sangleboeuf, aby zmiażdżyć kandydatów socyalistycznych. Chodziło im głównie o Delbos’a, gdyż powodzenie jego było pewnem, jeżeli wygra sprawę niewinnego męczennika. Ztąd świat polityczny zaniepokoił się również, dowiedziawszy się o wystąpieniu Jacquin’a, które rewizyę procesu czyniło nieuniknioną. Simoniści tryumfowali, antysimoniści byli chwilowo przybici. W Alejach Jaffres, promenadzie wielkiego świata, o niczem innem nie mówiono. Próżno „Mały Beaumontais“, dla
Strona:PL Zola - Prawda. T. 2.djvu/104
Wygląd