Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Anielki, która teraz, gdy gość już nie słyszał, paplała zawzięcie z bratem.
Wracając do Maillebois, Marek rozmyślał smutnie. Stanął wobec grubej warstwy ciemnoty, wobec ogromnej masy ślepej i głuchej, śpiącej głębokim snem ziemi. Po za Bongardami te wioski żyły uporczywem życiem roślinnem — niełatwe do zbudzenia. Trzeba było cały lud wychować, aby go uczynić wrażliwym na prawdę i sprawiedliwość. Ale jakiż to trud olbrzymi, Jakże go wyciągnąć z mułu, w którym grzęznął? Ile pokoleń przejdzie jeszcze, zanim się wydobdzie z ciemnoty całe plemię! Dziś ogromna jeszcze większość organizmu społecznego pozostaje w dzieciństwie, w stanie pierwotnej bezmyślności. Bongard, to przecież materya pierwotna, niezdolna do uczucia sprawiedliwości, bo nic nie wie i o niczem wiedzieć nie chce.
Skręcił na lewo a minąwszy główną ulicę, wszedł w ubogą dzielnicę Maillebois. Liczne fabryki zanieczyszczały tam wodę w rzece Verpilie, całe tłumy robotników zamieszkiwały brudne domostwa, położone w ciasnych uliczkach. Przy ulicy Plaisir mieszkał mularz Doloir. Zajmował cztery spore izby na pierwszem piętrze, nad szynkiem. Niedokładnie poinformowany, Marek rozpoczął poszukiwania. Napotkał gromadę robotników mularskich, pracujących przy poblizkiej budowie. Wstąpili na kieliszek i gwałtownie rozprawiali o zbrodni.
— Mówię ci, że żyd zdolny do wszystkiego —