Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wołał wysoki blondyn. — Gdy byłem w wojsku, mieliśmy żyda, który kradł. Zrobili go jednak kapralom, bo żyd ze wszystkiego się wykręci.
Inny malarz, szczupły brunet, wzruszył ramionami.
— Masz racyę, żydzi nie wiele warci, ale i księża nie lepsi.
— Jużci, że są księża gałgany — odparł pierwszy — ale są i porządni. A zresztą księża to zawsze Francuzi a żydzi, parszywcy, dwa razy już sprzedali Francyę cudzoziemcom.
Na pytanie zachwianego nieco kolegi, czy wyczytał to w „Le Petit Beaumontais“:
— Ale! — odrzekł — ja tam sobie głowy nad gazetami nie łamię. Mówili mi koledzy, wszystkim to przecież wiadomo.
Przekonani mularze zamilkli, wychylając powoli kieliszki Wychodzili właśnie z szynku, gdy Marek zbliżył się i zapytał blondyna o adres mularza Doloira. Robotnik zaczął się śmiać.
— Doloir — to ja, proszę pana. Mieszkam tutaj: widzi pan te trzy okna, to moje.
Tęgi chłop o postawie nieco wojskowej, rozbawiony był przygodą. Błyskał białemi zębami z pod jasnych, obfitych wąsów a błękitne, poczciwe oczy śmiały się wśród czerstwej twarzy.
— A co? Dobrze pan trafił. Czego pan sobie życzy odemnie?
Marek poczuł do niego sympatyę, pomimo szkaradnych słów, usłyszanych przed chwilą. Doloir,