Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dził ważną, konferencyę z panną Rouzaire. Stał sie bardzo przyzwoity i bardzo rozsądny z nauczycielkami, od czasu, kiedy pewna młoda pomocnica byłaby go naraziła na wielkie nieprzyjemności, bo krzyczeć zaczęła jak błaźnica dlatego, że ją chciał pocałować. Panna Rouzaire, chociaż brzydka, podobno... nie krzyczała, czem się tłómaczyły doskonałe o niej świadectwa u władz, oraz zupełnie pewny awans, jaki ją oczekiwał. Stojąc we drzwiach ogródka, rozmawiała ze swadą, gestykulowała żywo, pokazując palcem na sąsiednią szkołę chłopców. Mauraisin słuchał jej uważnie i kiwał głową. Potem oboje weszli do ogrodu i drzwi zamknęły się za nimi łagodnie a dyskretnie. Widocznie opowiadała mu o zbrodni, o własnej swej roli, o odgłosach kroków i głosów, które, jak teraz mówiła, słyszała. Marek poczuł w sobie znowu dreszcz ranny, poczuł kształtowanie się głuchej zmowy mroków, co zbierały się jakby na burzę i czyniły powietrze coraz cięższem. Bo też inspektor szkół początkowych w szczególny sposób przychodził z pomocą zagrożonemu nauczycielowi: słuchał przedewszystkiem języka miejscowych zazdrości i nienawiści.
O drugiej znalazł się Marek na drodze Desirade, tuż przy Maillebois. Bongard posiadał tam drobną fermę, przy niej nieco ziemi, którą uprawiał sam z trudem, tyle tylko, aby, jak mówił, wystarczyło na chleb. Markowi udało się spotkać go właśnie, gdy wracał z wózkiem siana. Był to chłop