Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mu. Pani Bertherau kiwała potakująco głową a nawet Genowefa słuchała bez uśmiechu tych cudowności. Babcia opowiadała dalej, wymieniała nadzwyczajne wypadki, różne żywoty ocalone, majątki uratowane, dzięki dwóm, lub trzem frankom, zagarniętym przez ajencyę Kapucynów. Zrozumiałem się stawało, w jaki sposób płynęły do nich rzeki złota, składane z drobnych sum, niby podatek, nałożony na cierpienie i głupotę ludzką.
Tymczasem przyniesiono dziennik „Le Petit Beaumontais“, drukowany w nocy, i Marek z zadowoleniem znalazł, po długim artykule, opisującym zbrodnię w Maillebois, pochlebną wzmiankę o Simonie. Pisano tam, że szanowany przez wszystkich nauczyciel, odbierał wzruszające dowody sympatyi w swem okropnem nieszczęściu. Widocznie korespondent napisał tę wzmiankę poprzedniego dnia, po wyjściu z tłumnego popisu szkolnego, gdy się domyślał, jaki obrót wezmą sprawy. Jasnem bowiem było, że opinia publiczna zwracała się nieprzyjaźnie przeciw braciszkom. Głuche wieści, krążące zdawna, wszelkie brzydkie historye. przytłumione niegdyś, obciążały teraz ich sprawę i groziły strasznym skandalem, który mógł zabić na zawsze całą partyę katolicką i zachowawczą.
To też Marek zdziwił się mocno, widząc rozradowaną i tryumfującą minę Pelagii, gdy przyszła sprzątać ze stołu. Zatrzymał się i wyciągnął ją na swobodną rozmowę.
— Doskonałe nowiny, proszę pana! Dziś rano,