Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

uroczystości, bano się jakiegoś niedobrego spotkania, to go braciszek Gorgiasz odprowadził aż do drzwi samych... Czy nie tak, Polydorze?
— Tak — lakonicznie odpowiedział chłopiec swym cichym głosem.
— A to ich się lży, im się grozi! — ciągnęła dalej służąca. — Widzi pan tego biednego braciszka Gorgiasza, idącego wśród czarnej nocy dwa kilometry, tam i napowrót, by nic się nie stało temu malcowi. Prawda, toby zniechęciło być ostrożnym i grzecznym!
Marek, który badał dziecko, uderzony był jego dobrowolnem milczeniem, senną skrytością. Nie słuchał więcej Pelagii, której opowiadania zazwyczaj lekceważył sobie. Ale kiedy wrócił do małej salki, gdzie czytała Genowefa a pani Bertherau zajętą była wiecznie swem dzierganiem rzeczy kościelnych, zatrwożył się, widząc swą żonę z książką opuszczoną, bardzo wzruszoną tem, co się działo na placu. Podeszła naprzeciw niego, rzuciła mu się wprost na szyję, w uniesieniu bojaźliwej czułości, cudownie piękna w swem wzruszeniu.
— Cóż się tam takiego dzieje? — zapytała. — Czy się bić chcą?
A on ją uspakajał, gdy tymczasem pani Duparque, podnosząc oczy od swojej robótki, powtórzyła surowo swą wolę.
— Marku, spodziewam się, że pan się nie bę-