Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tymczasem, stojąc tu, spostrzegł wracającą Pelagię, w świątecznym stroju, a obok kuzyna jej Polydora Souqueta, jedenastoletniego chłopca, który trzymał pod pacha piękną książkę z okładka wyciskaną i złoconą.
— To nagroda za dobre obyczaje panie! — krzyczała Pelagia z radości. — To więcej jeszcze warte niż nagroda za czytanie lub pisanie, nieprawdaż?
Prawdą było, że Polydor, cichy i milczący, zadziwiał samych nawet braciszków swem nadzwyczajnem lenistwem. Było to dziecko tłuste i blade, z jasnemi włosami, z dużą twarzą. Syn robotnika wiecznie pijanego, wcześnie straciwszy matkę, żył pozostawiony losowi, kiedy ojciec jego tłukł kamienie po drogach. Przez wstręt do wszelkiej pracy, na samą myśl cię trwożąc, że i na niego kolej przyjdzie tłuc kamienie, pozwalał ciotce swej marzyć 0 tem, że go zobaczy pewnego dnia nieukiem; tyle wiedział co ona, przychodził do niej do kuchni w nadziei, że dostanie mu się jaki dobry kawałek.
Tymczasem Pelagia, mimo swej radości odwróciła się z trwogą, patrząc na ten tłum z miną złośliwą i niechętną.
— Słyszy pan, panie, słyszy pan tych anarchistów! Braciszkowie tak oddani, którzy kochają dzieci i mają rodzicielskie staranie o nich, tak, rodzicielskie!... Patrz pan! Polydor mieszka ze swym ojcem, przy drodze do Jonville, o kilometr drogi ztąd. A więc dobrze! wczoraj wieczorem, po tej