Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/425

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zcicha Marek — znaliśmy rodzinę Férou tak nieszczęsną, przybitą przez pracę i kłopoty, że nie mogę pomyśleć o tym człowieku ściganym i zabitym jak wilk, bez uczucia bezgranicznej litości i bólu w sercu.
Genowefa z podrażnienia wpadając w podniecenie nerwowe, wybuchnęła płaczem.
— Rozumiem cię dobrze, ja to jestem bez serca, nieprawdaż? Zawsze mnie uważałeś za głupią, a teraz masz mię za złą. Jakże możemy się kochać, kiedy postępujesz ze mną jak z kobietą złą i głupią?
Starał się ją uspokoić zdumiony i zmartwiony wywołaniem wybuchu. Ją to drażniło coraz więcej.
— Daj mi pokój. Wszystko między nami skończone. Ponieważ mię nienawidzisz, byłoby nierównie lepiej, żebyśmy się rozstali, zanim dojdziemy do rzeczy niskich.
Wyszła gwałtownie do swojej sypialni i ostro zamknęła drzwi na klucz. Wobec tych drzwi zamkniętych Marek stał zrozpaczony, we łzach. Dotychczas drzwi stały zawsze otworem i małżonkowie rozmawiali, byli razem, chociaż sypiali oddzielnie. Obecnie rozłąka była całkowitą, mąż i żona stawali się obcymi.
Następnych nocy Genowefa upornie zamykała się w swoim pokoju, a raz powziąwszy ten zwy-