Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/376

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

spoglądała wielkiemi, czarnemi oczami na jedno i na drugie z wyrazem smutku i zdziwienia.
— Ojczulku — odezwała się wśród przykrej ciszy dlaczego nie chcesz, żebym chodziła na katechizm?
Była, na swój wiek, bardzo wysoka, a na słodkiej, spokojnej twarzy pomieszane były cechy rodziny matki i ojca. Miała owalną twarz, i mocne, uparte szczęki macierzyńskie, ale po rodzinie ojca odziedziczyła wysokie czoło, twierdze rozumu i woli. Jakkolwiek dziecko jeszcze, okazywała żywą inteligencyę i zamiłowanie prawdy, pobudzające ją do ciągłych pytań, które zadawała ojcu. Uwielbiała go, chociaż kochała szczerze i matkę, która się nią namiętnie zajmowała.
— Czy myślisz, ojczulku — ciągnęła — że jeżeli na katechizmie powiedzą mi rzeczy nierozsądne, to ja uwierzę?
Mimo wzburzenia, nie mógł Marek powstrzymać uśmiechu.
— Rozsądne, czy nie — odparł — będziesz musiała wierzyć.
— Ale ty mi je wytłomaczysz, ojczulku? Nie, moje dziecko, są to rzeczy niemożliwe do wytłomaczenia i muszą takiemi pozostać.
— Przecie wszystko mi tłomaczysz, ojczulku, jak przychodzę od panny Rouzaire i czegoś