Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/314

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chy, pieszczoty i uprzejmości, których bałbym się na miejscu pana.
Marek zdziwiony, udał obojętność.
— Moja żona nie ma się czego obawiać — rzekł, — zna ją dobrze. Trudno jednak, żeby była niegrzeczną względem sąsiadki, z którą nas łączą wspólne zajęcia.
Mignon nie nastawał. Wstrząsnął jednak głową, jak gdyby nie chciał wypowiedzieć wszystkiego. Podzielając życie Fromentów, domyślał się tajnego, wewnętrznego dramatu. Marek zamilkł również, ogarnięty głuchą obawą i bezwiedną słabością, która go zawsze ubezwładniała na myśl o możliwej walce z Genowefą.
Napaść zakonu, której oczekiwał od czasu bytności Salvana, wybuchła. Wojna zaczęła się wściekłym raportem Mauraisina, w którym zdawał sprawę o zdjęciu emblematów i oburzeniu, jakie wywołał między rodzicami ten czyn nietolerancyi religijnej. Zaznaczał protest urzędnika Savina, cytował jako niezadowolone rodziny Doloirów i Bongardów. Postępek podobny nabierał szczególniej ogromnego znaczenia w miasteczku nawskroś klerykalnem, znanem miejscu licznych pobożnych pielgrzymek, gdzie szkoła świecka mogła się utrzymać tylko dzięki wszelkiego rodzaju ustępstwom, jeżeli nie miała być wypartą przez szkoły zakonne. Mauraisin kończył żądaniem przeniesienia na-