Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nienie pana, czy też polecono panu uprzedzić mię o tem?
Salvan się uśmiechnął.
— Niestety, jestem sobie skromnym urzędnikiem, nie mogę marzyć o tem, żeby się spełniały wszystkie moje życzenia. Słusznie pan się domyślasz, polecono mi wybadać pana. Wiedzą, że jestem pańskim przyjacielem... W poniedziałek Le Barazor, nasz inspektor, zawezwał mię do prefektury i z rozmowy, jaką mieliśmy, zrodziła się myśl ofiarowania panu miejsca w Maillebois.
Marek mimowoli wzruszył ramionami.
— Zapewne — ciągnął dalej Salvan — Le Barazer nie okazał wielkiej odwagi w sprawie Simona. Mógł był działać. Trzeba jednak przyjmować ludzi jakimi są. Na przyszłość przecież, mogę pana zapewnić, że gdybyś nawet nie widział go przy sobie, będzie niemniej tajemną podporą, skrytym a twardym gruntem, na którym bez obawy będziesz się pan mógł opierać. Zwycięża zawsze prefekta Hennebise’a, który tak się obawia awantur; poczciwy zaś rektor, Forbes, zadawalnia się panowaniem, ale nie rządzi. Jedynie niebezpiecznym jest ten jezuita Mauraisin, przyjaciel ojca Crabota; Le Barazer, chociaż zwierzchnik, musi go, przez politykę, oszczędzać... No i cóż, walka chyba nie przeraża pana?
Marek milczał. Z oczyma w ziemię wlepionemi, pogrążył się w niepokojące rozmyślania, opanowany zwątpieniem i niepewnością. Salvan, znają-