Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przyprowadziła dziewczęta ze swej szkoły, patrz na mękę Simona bez śladu współczucia, z miną na urząd pobożną. Mignot, w gronie kilku uczniów, również nie podał ręki swemu dyrektorowi. Stał ponury i zawstydzony, cierpiąc zapewne nad walką, jaką dobre jego serce toczyło z interesem. Orszak pogrzebowy, ułożony nadzwyczaj okazale, ruszył nareszcie ku kościołowi świętego Marcina. I tu widocznem było, że umiejętne ręce wszystko urządziły ku rozczuleniu tłumu i pobudzeniu go do litości i zemsty. Za trumienką szli najpierw towarzysze Zefiryna, którzy z nim razem przystępowali o pierwszej komunii. Następnie mer Darras z miejscową władzą prowadził kondukt. Dalej cała szkoła braciszków w komplecie a na czele kroczył brat Fulgenty z pomocnikami, braćmi Izydorem, Łazarzem i Gorgiaszem. Brat Fulgenty powszechną zwracał uwagę; wszędzie go było pełno, wszystkiem kierował, zajmował się nawet uczennicami panny Rouzaire, jakgdyby były pod jego władzą. Przybyli i kapucyni ze swym przeorem, ojcem Teodozym, jezuici z kolegium Valmarie z rektorem, ojcem Crabotem i wielu innych księży z różnych stron, same sutanny i habity, jakgdyby zmobilizowano Kościół cały dla zapewnienia zwycięztwa, wiodąc we wspaniałym orszaku, niby swoją własność to biedne, shańbione i skrwawione ciało.
Po drodze słychać było płacz i wściekłe okrzyki:
— Śmierć żydom!