Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dzieci niema w domu — odpowiedział Savin — sąsiadka zabrała je na przechadzkę... Ale gdyby były obecne, czy miałbym pozwolić im, aby panu odpowiedziały? Niech pan sam osądzi. Urzędnik w żadnym wypadku nie może stawać po jakiejś stronie. Dość mam przykrości w biurze, nie potrzebuję narażać się na odpowiedzialność z powodu tej obrzydliwej sprawy.
A gdy Marek żegnał go, spiesznie dodał:
— Chociaż żydzi obłupiają naszą biedną Francyę, nie mam nic do zarzucenia panu Simonowi, chyba to, że nie powinno się dawać miejsca nauczyciela żydowi. Mam nadzieję, że „Petit Beaumontais“ przeprowadzi kampanię w tej kwestyi... Wolność i sprawiedliwość dla wszystkich — tak, to życzenie każdego dobrego republikanina... Ale, proszę pana, ojczyzna przedewszystkiem, zwłaszcza gdy ojczyzna jest w niebezpieczeństwie.
Milcząca ciągle pani Savinowa odprowadziła Marka do drzwi. Miała minę niewolnicy, która się czuje wyższą od swego okrutnego pana, więc, zawstydzona, uśmiechała się tylko czarująco.
Wychodząc na ulicę, spotkał Marek na dole przed schodami, dzieci, wracające w towarzystwie sąsiadki. Dziewięcioletnia Hortensya wyglądała na osóbkę ładną i zalotną, o wejrzeniu zdradnem i sprytnem, o ile nie nadawała mu wyrazu fałszywej pobożności, wyuczonej u panny Rouzaire. Ale bliźniaki, Achilles i Filip, zajęli go więcej; obaj szczupli i mizerni, chorowici, jak ojciec, wskutek