Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

upartej anemii, rozwijali się zwolna. Popchnęli siostrę na schodach tak, że o mało nie upadla. A gdy otworzyli drzwi na górze, słychać było przeraźliwe krzyki najmłodszego chłopca, Juliana, który się obudził i zabierał się do ssania matki.
Na ulicy Marek spostrzegł, że mówi sam do siebie. Ma teraz całą skalę: na jednym krańcu ciemny chłop, na drugim głupi, zahukany urzędniczek a wpośrodku zidyociały robotnik, zgniły owoc koszar i najmu. Im dalej w górę, tem ciaśniejszy egoizm i podlejsze tchórzostwo. W e wszystkich „warstwach gruba ciemnota a niedostateczne wykształcenie, pozbawione metody i podstaw poważnej nauki, zda się, zatruwa tylko inteligencyę, znieprawiając ją w sposób zatrważający. Wykształcenie? — dobrze! ale niechże będzie zupełnem, wolnem od fałszu i kłamstwa, takiem, co rwie pęta, dając poznać całą prawdę! Rozważając ciasny zakres posłannictwa, którego się podjął z zapałem dla ratowania kolegi, zadrżał Marek przed otchłanią ciemnoty, fałszu i złości, co się przed nim otwarła. Niepokój jego wzrastał. Jakieżby ohydne było bankructwo, gdyby kiedyś potrzebowano tych ludzi do dzieła prawdy i sprawiedliwości! A ludzie ci, to przecież Francya cała, ogromny, ciężki, bezwładny tłum, wielu zapewne zacnych ludzi, ale większość — masa ołowiana, przykuwająca naród cały do ziemi, niezdolna do życia lepszego, do wolności, sprawiedliwości i szczęścia, bo bezmyślna i zatruta.
Kierując się zwolna ku szkole, aby opowiedzieć