Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/597

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zapewniam cię, że trzeba, bym jechał... Czekają tam na mnie, umrę z niepokoju, jeśli nie pojadę. Nie masz pojęcia, co się we mnie dzieje na myśl bezczynności. To nie może się tak skończyć, musimy się zemścić, na kim i na czem — nie wiem, ale musimy pomścić tyle nieszczęść, bo inaczej życie w nas zgaśnie!...
Doktór Dalichamp, który śledził całą tę scenę z żywym interesem, zrobił znak Henryecie, by się nie odzywała. Gdy Maurycy się wyśpi, z pewnością będzie spokojniejszy; jakoż spał cały dzień i całą noc następną, przez dwadzieścia przeszło godzin, nie poruszywszy nawet palcem. Obudziwszy się jednak nazajutrz rano, objawił swe niewzruszone postanowienie natychmiastowego odjazdu. Nie miał już gorączki, był posępny, niespokojny, pragnąc jak najprędzej uciec od pokus ciszy, jaka go tu otaczała. Siostra cała we łzach zrozumiała, że nie może mu się opierać. Doktór Dalichamp przyrzekł ułatwić ucieczkę przez udzielenie papierów pomocnika swego, który umarł w Raucourt. Maurycy włoży bluzę szarą, przepaskę czerwonego krzyża, uda się do Belgii, by ztamtąd dostać się do Paryża, jeszcze nieobsaczonego.
Przez ten dzień nie wychodził on z folwarku, ukrywając się i oczekując nocy. Nic nie mówił, próbował tylko namówić Prospera, ażeby z nim poszedł.
— Słuchajno, nie masz ty czasem ochoty zobaczyć jeszcze prusaków?