Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/598

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dawny strzelec afrykański, który właśnie kończył jedzenie chleba z serem, podniósł nóż do góry.
— Ba! widziałem ich i nie mam wcale ochoty oglądania ich jeszcze!... Widzisz, kawalerya, to teraz na nic innego się nie przyda, jak na to, by ją zabijali, gdy już wszystko skończone. Po co ja mam wracać?... Nie! nie! za nadto mi dokuczyli, wolę teraz myśleć tylko o sobie!
Zapanowało milczenie, poczem znów rozpoczął, może dla stłumienia niezadowolenia, budzącego się w jego sercu żołnierskiem.
— A przytem tutaj jest dość roboty. Niedługo zaczną się zasiewy. Wszak trzeba i o roli pamiętać, co? dobrze to jest bić się, ale co będzie, gdy pola zostaną nieuprawione?... Sam to rozumiesz, że nie mogę rzucać roboty. I nie dlatego, żebym ojca Fouchard uważał za człowieka poczciwego, myślę nawet, że nie powącham nigdy jego pieniędzy, ale konie zaczynają mię lubić, i — dziś rano, gdy byłem tam na górze, w Vieux-Clos, widząc z daleka ten przeklęty Sedan, uczułem się szczęśliwy, że jestem sam, pod jasnem słońcem, z memi końmi i wózkiem!
Jak tylko noc zapadła, doktór Dalichamp przybył w swym powoziku. Chciał sam odprowadzić Maurycego do granicy. Ojciec Fouchard, zadowolony, że się choć jednego pozbywa, wyszedł przepatrzeć drogę, czy jaki patrol nie włóczy się w okolicy; Sylwina kończyła naprawianie starej