Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/570

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tej soboty zresztą, głód ustał. Ponieważ ludzi było mniej i żywność nadchodziła ze wszystkich stron, więc nastąpiło gwałtowne przejście od zabójczego postu do obfitości największej. Miano chleba do syta, mięsa, nawet wina; jedzono od wschodu do zachodu słońca, obżerano się na śmierć. Noc już zapadała, a jeszcze jedzono i jedzono do rana następnego. Wielu z tego powodu umarło.
Przez cały dzień, Jan pilnie czuwał nad Maurycym, którego uważał za zdolnego do wszelkich szaleństw. Wypił dużo; mówił, że wypoliczkuje pierwszego lepszego oficera niemieckiego, byle go ztąd zabrano. Wieczorem Jan znalazł w oficynach Tour à Glaire, pustą piwnicę, gdzie postanowił przespać się ze swym towarzyszem, sądząc, że dobrze przebyta noc może go uspokoi. Ale była to noc najstraszniejsza ze wszystkich spędzonych na półwyspie, noc grozy, tak że nie mogli ani na chwilę zamknąć powiek. Inni żołnierze spali także w piwnicy, a dwóch z nich, leżących w tym samym kącie, konało na krwawą biegunkę; skoro tylko ciemności zapadły, ani na chwilę nie ustawały jęki głuche, krzyki, konanie chrapliwe. Wśród ciemności to rzężenie nabierało takiej grozy, że inni, leżąc obok i chcąc spać, poczęli się gniewać, krzycząc na umierającego, żeby był cicho. Ten nie słyszał, chrapanie dalej się rozlegało, i nikomu spać nie dało; z zewnątrz znowu dochodziły wrzaski pijackie żołnierzy, je-