Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/559

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W drodze, Maurycy, nie rzekłszy ani słowa, schwycił Jana za rękę i pociągnął go na ścieżkę boczną. Koledzy sprawiali mu pewien rodzaj obrzydzenia, powziął więc myśl, ażeby pójść spać do małego lasku, gdzie pierwszą noc przepędził. Była to myśl dobra i Jan bardzo był z niej zadowolony, gdy się rozciągnął na pochyłym gruncie, bardzo suchym, osłonionym przez gęste liście. Spali twardym snem od samego rana, co im przywróciło sił nieco.
Nazajutrz była środa. Ale już stracili rachubę czasu i cieszyli się z tego, że pogoda się ustala. Jan namówił Maurycego, pomimo jego oporu, do powrotu nad kanał, dla dowiedzenia się czy ich pułk tego dnia nie wyrusza w drogę. Teraz bowiem codzień wysyłano jeńców w kolumnach od tysiąca do tysiąca dwustu ludzi, których kierowano ku fortecom niemieckim. Przedwczoraj widzieli przed posterunkami pruskiemi, gromadę oficerów i generałów, którzy udawali się do Pont à Mousson, by tam siąść na kolej. Wszystkich ogarnęła gorączka, chęć szalona jak najprędszego opuszczenia tego strasznego Obozu Nędzy. Ach, żeby to na nich kolej przyszła! A gdy znaleźli pułk 106 ciągle obozujący nad brzegiem, wśród wzrastającego nieładu tylu cierpień, ogarnęła ich prawdziwa rozpacz.
Jednakże tego dnia Jan i Maurycy myśleli, że będą jedli. Od rana powstał handel między jeńcami i bawarami poprzez kanał; rzucano im pie-