Nagle Loubet zatrzymał ich.
— To wszystko dobrze, ale gdzie my ugotujemy.
Jan, uspokoiwszy się, zaproponował łomy kamienia. Oddalone one były ztąd o jakie trzysta metrów, były tam zapadłe kąty, w których można było niespostrzeżenie rozpalić ogień. Ale gdy się tam znaleźli, tysiące trudności się przedstawiło. Najprzód szło o drzewo, na szczęście znaleźli taczki dróżnika, od których Lapoulle oderwał deski uderzając w nie piętami. Teraz trzeba było wody do gotowania, której całkiem brakowało. Słońce w czasie dnia wysuszyło zupełnie mały zbiornik wody deszczowej. Była wprawdzie studnia, ale bardzo daleko, we dworze Tour à Glaire, i tworzono przy niej łańcuch aż do północy, jeżeli jeszcze który z towarzyszów nie wylał ci jej przez uderzenie łokciem. Co zaś do innych studzien w sąsiedztwie, te były wyczerpane od dwóch dni, i dobywano z nich tylko błoto. Pozostawała więc tylko woda Mozy, której brzeg, leżał tuż poza drogą.
— Idę tam z kociołkiem, rzekł Jan.
Ale wszyscy się temu oparli:
— Nie nie! nie chcemy się otruć, pełna jest trupów!
W rzeczy samej Moza toczyła trupy ludzkie i końskie. Widziano je co chwila płynące z brzuchami wydętemi, zielonawe już, w stanie rozkładu. Wiele z nich zatrzymały zielska nadbrzeżne
Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/557
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.