Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/556

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wlepione były w dzikich ludzi, którzy czekali na jego śmierć. Oczy te zamgliły się i zgasły.
— Mój Boże, szeptał Pache, ciągle klęcząc, dopomóż mu, miej go w swej opiece...
Nakoniec, gdy się już nie ruszał wcale, nie wiedzieli jak się do tego wziąść, by wyciąć zeń najlepszy kawałek. Loubet, który próbował wszystkich rzemiosł, wskazał co należy czynić, by mieć dobrą krzyżówkę. Ale niezręczny rzeźnik, nie mając zresztą nic, prócz małego nożyka, nie mógł sobie dać rady z tem mięsem jeszcze ciepłem, drżącem prawie życiem. Niecierpliwy Lapoulle dopomógł mu, rozpruwając brzuch bez żadnej potrzeby, i rzeź była obrzydliwa. Grzebanie się dzikie w krwi i wnętrznościach, wilki, rozdzielające szkielet łupu.
— Nie wiem dobrze, jaki to może być kawałek, rzekł nakoniec Loubet, powstając, dzierżąc w ręku kawał ogromny mięsa. Ale to wszystko jedno, najemy się po uszy.
Jan i Maurycy zdjęci grozą odwrócili oczy. Ale dręczeni głodem poszli za innymi, gdy ci puścili się pędem, lękając się, by ich kto nie zdybał przy zabitym koniu. Chouteau znalazł trzy zapomniane, duże buraki, które zabrał, Loubet chcąc sobie ulżyć zarzucił mięso na barki Lapoulle’a, a Pache niósł kociołek sekcyjny, który wzięli ze sobą na wypadek szczęśliwego polowania I wszyscy sześciu pędzili, pędzili, bez wytchnienia, jak gdyby ich kto ścigał.