Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/554

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ne, by żywiły ludzi. Czy podobna umierać z głodu, kiedy obok znajduje się mięso? I był kontent, widząc jak Maurycy rozweselił się nieco na myśl, że będzie kolacya, i rzekł tonem dobrodusznego humoru:
— Do licha, nie mój to pomysł, ale jeśli można go zabić, bez zadawania mu bólu...
— O! drwię sobie z tego! wtrącił Lapoulle. Zobaczycie!
Gdy dwaj nowi przybyli umieścili się w rowie, rozpoczęło się znów oczekiwanie. Od czasu do czasu, ten i ów się podnosił, chcąc się przekonać czy koń jest w tem samem miejscu; leżał on ciągle, wyciągając szyję ku świeżemu przewiewowi od Mozy, ku słońcu zachodzącemu, jak gdyby chciał jego blaskiem ożywić się nieco. Potem, gdy zmrok zaczął wolno opadać, wszyscy sześciu podnieśli się, niecierpliwi, że noc tak leniwie się robi, oglądając się dokoła niespokojnie, czy kto ich nie widzi.
— No! zawołał Chouteau, już czas!
Na polach leżał jeszcze niewyraźny blask, gdy Lapoulle pobiegł pierwszy, a za nim wszyscy inni. Schwycił on w rowie wielki kamień okrągły, rzucił się na konia i zaczął go bić po głowie swemi potężnemi rękami niby młotem. Ale już za drugiem uderzeniem, koń usiłował się podnieść. Chouteau i Loubet skoczyli między nogi chcąc je przytrzymać, krzycząc na innych, by im dopomogli. Rżał on głosem prawie ludzkim, głu-