Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/553

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

waż są tam konie, a mięso końskie nie jest tak złe.....
— Prawda, kapralu? należysz do nas — mówił Loubet, bo im więcej nas będzie, tym łatwiej sobie radę damy z takiemi dużemi zwierzętami... Widzisz jest tam jeden, ot tam... czyhamy na niego od godziny, ten wielki, kasztanowaty, który kiepską ma minę. Łatwiej go będzie ubić.
I pokazywał ręką na konia, który miał paść z głodu, obok pola, z którego powyrywano buraki. Leżąc na boku, co chwila podnosił głowę, oglądał się do koła z głośnem westchnieniem.
— Ach, jakże to długo trwa! mruknął Lapoule, którego głód męczył. Dobiję go? dobrze?
Ale Loubet wstrzymał go. Nie chce on mieć sprawy z prusakami, którzy pod karą śmierci zabronili zabijać konie, w obawie, by porzucone szkielety nie zaraziły powietrza. Trzeba czekać nocy. I dla tego to wszyscy czterej siedzieli w rowie, czyhając z okiem błyszczącem.
— Kapralu, spytał Pache, głosem nieco drżącym, ponieważ powzięliście taką myśl, czy możecie go zabić nie sprawiwszy mu bólu?
Jan ze wstrętem odmówił. Zabijać to biedne, umierające zwierzę? nie! nigdy! Z początku chciał ztąd uciec i zabrać ze sobą Maurycego, by nie brać udziału w rzezi. Ale widząc swego towarzysza tak bladym, wyrzucał sobie swą czułostkowość. Wszak zwierzęta są na to stworzo-