Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/537

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dwie armaty, zwrócone wylotami na półwysep, broniły przejścia przez most. Zaraz za kanałem, w domu mieszczańskim, sztab pruski umieścił posterunek, pod rozkazami komendanta, obowiązany przyjmować i pilnować jeńców. Zresztą, formalności były krótkie, liczono tylko jak baranów ludzi wchodzących niezbyt skrupulatnie wobec natłoku, nie patrząc na mundury i numera a trzoda znikała, rozkładała się obozem, gdzie się zdarzyło.
Maurycy odważył się zapytać jakiegoś oficera bawarskiego, który palił spokojnie fajkę, siedząc na krześle, jak na koniu:
— Proszę pana, gdzie można znaleźć pułk sto szósty?
Czy oficer wyjątkowo nie rozumiał po francuzku, czy też przez żart chciał w błąd wprowadzić biednego żołnierza, dość, że się uśmiechnął, podniósł rękę i zrobił znak, że należy iść prosto.
Jakkolwiek Maurycy z tych okolic był rodem, jednakże nigdy nie był na półwyspie Iges, szedł więc, nie wiedząc dokąd, jak gdyby rzucony przez burzę na wyspę daleką. Zrazu poszedł na lewo wzdłuż Tour à Glaire, pięknej własności, której mały park był prześliczny, umieszczony nad brzegiem Mozy. Następnie droga szła nad rzeką, po prawej ręce, w głębi wysokich i spadzistych brzegów. Płynąc wolno, otaczała wzgórze, zajmujące środek półwyspu; były tam stare kopalnie, szyby, w których ginęły liczne ścieżki.