Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/536

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nagle Prosper, którego serce starego strzelca afrykańskiego biło tak silnie, że mało nie pękło ze stłumionej wściekłości, popchnął łokciem Sylwinę, pokazując jej dwóch nadchodzących żołnierzy. Poznał Maurycego i Jana, pędzonych wraz z kolegami, idących po bratersku obok siebie; i nakoniec, gdy mały wózek ruszył po za konwojem, mógł ich ścigać wzrokiem aż do przedmieścia Torcy, na tej gładkiej drodze prowadzącej do Iges, wśród uprawnych ogrodów.
— O! — szepnęła Sylwina, patrząc na ciało Honoryusza, wzburzona tem co widziała — umarli są cierpliwsi od żywych.
Noc, która ich spotkała w Wadelincourt, posunęła się już znacznie, gdy przybyli do Remilly. Ojciec Fouchard na widok zwłok swego syna, skamieniał, gdyż był przekonany, że go nie znajdą. Przepędził dzień na robieniu doskonałego interesu. Konie oficerskie, skradzione na polu bitwy, sprzedawano po dwadzieścia franków sztuka, a on kupił ich trzy za czterdzieści pięć franków.

II.

W chwili, gdy kolumna jeńców wychodziła z Torcy, powstał taki natłok, że Maurycy został od Jana oddzielony. Napróżno biegał, odszukać go nie mógł. Gdy nakoniec stanął na moście, rzuconym na kanale, rozdzielającym półwysep Iges, znalazł się wśród strzelców afrykańskich i nie mógł się połączyć ze swym pułkiem.