Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/535

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zwyczajnego zamieszania, by się wymknąć! Całe domy były napełnione tymi zagorzalcami, którzy milczeli i zagrzebywali się po kątach. Patrole niemieckie przetrząsały miasto, znajdując ukrytych nawet pod łóżkami. A ponieważ wielu odszukanych nie chciało wychodzić z piwnic, prusacy decydowali się strzelać do nich przez otwory. Było to polowanie na ludzi, rzeź wstrętna.
Na moście przez Mozę, osioł zatrzymany został przez zbiegowisko. Naczelnik posterunku strzegącego mostu, nieufny, sądząc, że przewożą chleb lub mięso, chciał się przekonać o zawartości wozu; a gdy podniósł przykrycie, popatrzał na trupa przez chwilę z pewnem wzruszeniem i dozwolił jechać dalej. Ale ciągle posuwano się z trudnością, natłok wzrastał; był to pierwszy konwój jeńców, który prowadził oddział pruski na półwysep Iges. Pochód nie ustawał, ludzie sobie deptali po piętach, w mundurach podartych, z głową opuszczoną, wzrokiem ponurym, z grzbietem pochylonym i rękami bezwładnemi zwyciężonych, którym nawet scyzoryki pozabierano, by sobie niemi piersi nie przebili. Surowy głos stróżów popychał ich naprzód, niby uderzenia bicza, wśród nieładu milczącego, gdzie słychać było tylko klapanie trzewików wśród gęstego błota. Mgła zalegała wszystko, i było to widowisko opłakane, wśród deszczu, ta gromada rozbitych żołnierzy, podobnych do włóczęgów i żebraków na gościńcach.