Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/315

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Cały pułk 106-ty zgromadził się tutaj, inne kompanie pokładły się na ziemi w sąsiedztwie, ogień karabinowy wzmagał się ciągle. I widział także Maurycy, nieco w tyle, sztandar dzierżony silną dłonią podchorążego. Ale nie była to już mara sztandaru zmoczona w mgle poranku. Pod palącem słońcem, orzeł błyszczał, jedwab trójkolorowy świecił żywemi barwami, pomimo zaszczytnego zużycia wśród bojów. Pod błękitnem niebem, targany wichrem kanonady, rozwijał się z głośnym łoskotem tryumfu...
Dla czegóżby teraz, gdy się rozpoczęła bitwa, nie miano zwyciężyć? I Maurycego, i innych ogarniał szał jakiś, psuli proch, ostrzeliwając las daleki, z którego drzew spadał deszcz powolny i cichy drobnych gałązek.

III.

Henryeta nie mogła spać w nocy. Myśl, że jej małżonek znajduje się w Bazeilles, tak blizko wojsk niemieckich, odejmowała jej spokój. Napróżno powtarzała sobie jego przyrzeczenie, że wróci na pierwsze niebepieczeństwo, i co chwila nadstawiała uszów, myśląc, że powraca. Koło godziny dziesiątej, przed pójściem do łóżka, otworzyła okno, oparła się na niem i pogrążyła w głębokie dumania.
Noc była bardzo ciemna, tak że zaledwie mogła rozróżnić w dole bruk ulicy Voyards, tego