Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/662

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mi. Pilnie uważał na uregulowanie cugu, by płomień był silniejszy. Stos wydał mu się zbyt nizki.
— Nic niema — zaczął powtarzać. — Trzeba aby nie nie było...
Przypomniał sobie i zszedł do piwnicy, poczynając z niej wynosić cały zapas drzewa i węgla złożonego tam na zimowy opał. Stos rósł szybko pod oknami, a za każdem dorzuconem naręczem śmiał się, trzęsąc z dziką radością. Węgle zsypywał na podłogę w dolnych pokojach, największy stos przyparł do schodów. Na podkłady z węgla poukładał meble. W godzinę ukończył całą robotę. Był zmęczony tą pracą. Biegał bowiem bezustannie obciążony, a wykonywał swe zadanie ostrożnie, szybko, ciesząc się, że ani razu nie narobił hałasu potrąceniem się o drzwi lub sprzęty. Był boso, czuł niezwykłą jakąś siłę, oraz niebywałą logiczność ruchów. Pochłonięty przewodnią myślą, żył nią obecnie i wykonał w sposób inteligentny.
Gdy wszystko było już gotowe, przez chwilę patrzył na swoje dzieło z niewymowną radością. Zaczął chodzić od stosu do stosu i poprawiał gałęzie, by nie wychodziły po za czworokątny kształt, który postanowił nadać ogniskom. Obchodził je z lubością, zacierając ręce. Przypomniawszy sobie, że węgiel mógł się prószyć, gdy go przenosił, pobiegł do kuchni po miotłę i starannie zamiótł pokoje. Uważnie obszedł raz jeszcze całą dokonaną robotę,