Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/663

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

by się przekonać ze ścisłością uczciwego kupca, czy wszystko jest w porządku, jak być powinno. Radość zaczynała mu sprawiać zamęt w głowie, już nie mógł myśleć tak jasno, jak podczas wykonywania swego zadania. Pochylił się ku ziemi i znów znalazł się na czworakach. Zaczął żwawo biegać jak zwierz dziki, podskakując chwilami w górę i całem ciałem opadając na ręce i nogi, dysząc, sapiąc jak miech kowalski w potężnej kuźnicy.
Znów myśl przewodnia przedarła się z zamętu. Powstał i rozpalił łuczywo. Podłożył najpierw ogień pod stos ułożony przed oknami domu. Jednym susem wpadł do mieszkania i zapalił stosy w salonie i w stołowym pokoju. Wbiegł na górę i rozniecił ogień pod drzwiami sypialni i księdza Faujas. Wpadł w szał radości, widok płomieni upajał go, doprowadzając do wściekłości. Dwukrotnie przebiegł jeszcze schody, skacząc przez płomienie, podniecając ogień, dmuchając nań z całych sił. Zawracając na miejscu, dawał susy z nadludzką zwinnością, chwytał płonące gałęzie, rozpalając boki stosów, przysiadał na udach podpierając się rękoma i jak zwierz drapieżny połyskiwał oczami. A gdy płomienie stosów uniosły się do sufitu i ogień ogarnął całość czworoboków, przestał tamować dech w piersiach, śmiał się, klaskał w dłonie i wyć począł straszliwie.
W całym domu zaczęło dudnieć, jak w olbrzy-