Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/661

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rozrosłego ciała. Wszyscy więc legli na spoczynek, lecz wsłuchujący się w ciszę waryat czuł, że ksiądz jeszcze nie zasnął, oddychał bowiem lekko jak człowiek na jawie. Zwolna oddech jego stawał się mocniejszy. Spano w całem domostwie.
Mouret przeczekał jeszcze dobre pół godziny. Wsłuchiwał się coraz namiętniej, jakby śledząc miarowe zapadanie w sen tych czworga ludzi, spoczywających pod jego dachem. Teraz wszystko zdawało się być zdrętwiałe, w głębokim śnie pogrążone, ciemnościami pokryte, dom oddawał mu się w ręce. Wstał i zeszedł do sieni, mrucząc:
— Marty niema, domu niema, nic niema.
Otworzył drzwi wychodzące na ogród i wszedł do cieplarni. Zaczął z niej wynosić naręcza zeschłego, suchego bukszpanu. Ułożywszy je metodycznie przed cieplarnią, zaczął je zanosić na górę, kładąc jedne na drugie przed drzwiami państwa Trouche, śpiących w jego dawnej, małżeńskiej sypialni, oraz przed drzwiami mieszkania księdza Faujas. Zapragnął światła. Poszedł do kuchni i pozapalał wszystkie lampy i lichtarze, rozstawiając je w pokojach i na schodach. Potem znów się zabrał do noszenia zeschłych gałęzi. Stosy przed drzwiami sięgały tak wysoko, jak tylko mógł ręką dostać. Zbierając ostatnie bukszpany z ogrodu, podniósł głowę i spojrzał na okna pierwszego i drugiego piętra. Wrócił do cieplarni i zaczął z niej wyciągać zeschłe owocowe drzewa, układając je w wielki stos przed okna-