Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/660

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się wzdłuż schodów i ścian z niepojętą zwinnością, nigdzie się nie potykając, nie zawadzając, z przezornością, właściwą niektórym szaleńcom. Lecz przeszukawszy wszystkie kąty, kryjówki, zwęszywszy rzecz każdą, nabrał przekonania, że Marty nie było w domu. Nie było również dzieci, a nawet Róży. Dom więc był pusty. Mógł runąć. Mógł zniknąć z powierzchni ziemi.
Mouret usiadł na schodach pomiędzy pierwszem a drugiem piętrem. Potężne tchnienie rozrywało mu piersi, dusząc za gardło. Oparł się plecami o poręcz, oczy miał szeroko rozwarte i patrzał w otaczającą go ciemną noc, zajęty dojrzewaniem myśli, która nim zawładnęła. Zmysły jego nabrały spotęgowanej siły, chwytał najlżejsze szmery nadlatujące z pokoi. Na dole Trouche zasnął, chrapiąc przeciągle, Olimpia odwracała kartki czytanej powieści palcem szeleszcząc po papierze. Na drugiem piętrze, ksiądz Faujas pisał, a pióro jego skrzypią to po papierze, jak chrzęszczenie poruszających się owadów, a w sąsiednim pokoju pani Faujas spała, sapiąc regularnie, jakby do taktu roboty swego syna, Mouret przesiedział tak godzinę, słuch natężając bezustannie. Olimpia wreszcie zasnęła, usłyszał bowiem gdy książka wypadła jej z rąk na ziemię. Później i ksiądz Faujas odłożył pióro, zaczął się rozbierać, chodząc po pokoju i z cicha człapiąc pantoflami. Ubranie opadało z niego mięko na podłogę, a łóżko nie zaskrzypiało pod ciężarem jego