Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/657

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się na mnie... ja ją ujeżdżę... Zobaczysz, że wyparuję ztąd mojego braciszka z jego kochaną mamą! Zawsze na nas patrzą zpodełba... mam tego dosyć!
— Wiesz co? — szepnął Trouche. — Jeżeli się tobie nie uda, puszczę po mieście wiadomość, że proboszcz sypia w jednem łóżku z panią Mouret. To narobi tyle wrzawy, że będzie musiał wyprowadzić się na drugi koniec miasta.
Olimpia aż usiadła na łóżku z radości i, klasnąwszy w ręce, zawołała:
— Pyszna myśl, pyszna! Nie warto myśleć o czem innem... Od jutra rozpocznij twoje opowiadanie. Za miesiąc, tak, najdalej za miesiąc, plac się oczyści i będziemy gospodarowali jak prawdziwi państwo... Ani śladu nie pozostanie po braciszku i po mamie! Mam ochotę uściskać cię za twój projekt. Nie przypuszczałam, żeś taki mądry!
Popijając grog, śmieli się i cieszyli z pomysłu. Zaczęli projektować zmiany w umeblowaniu sypialni. Komodę postawią w innem miejscu, a z salonu przyniosą dwa fotele. Język im się plątał, mówili coraz niewyraźniej i bezładniej. Nastąpiła cisza.
— Masz tobie, zasnął — zawołała Olimpia — jakby nagle ze snu zbudzona. Żeby chociaż leżał przy ścianie, mogłabym czytać moją powieść, bo jeszcze mogę czytać... spać mi się nie chce...
Wstała i, odsądziwszy się przy krawędzi łóżka, zaczęła go popychać do ściany. Spał już mocno, bezwładnie. Ułożywszy się na jego miejscu, zaczę-