Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/658

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ła czytać. Lecz nie doszła do końca stronnicy, gdy zerwała się, obróciwszy głowę ku drzwiom pokoju. Zdawało się jej, że słyszy warczenie wilka na korytarzu. Zrozumiawszy jednak niedorzeczność podobnego przypuszczenia, rozgniewała się na męża. Uderzyła go łokciem w bok, krzycząc:
— Wiesz, że nie lubię twoich głupich żartów! Nie udawaj wilka! Możnaby przysiądz, że wilk stoi podedrzwiami... Będziesz mi zaraz cicho! Nie chcesz?... No to się baw, mój kochany!
Znów wzięła książkę do ręki i zaczęła czytać, wysysając plasterek cytryny, który palcami wyciągnęła z wypróżnionej szklanki grogu, Mouret popełzał na czworakach na drugie piętro. Nie czyniąc najlżejszego szelestu, zatrzymał się przed drzwiami księdza Faujas i przyłożył oko do dziurki od klucza. Imię Marty wyrywało mu się z gardła. Płomienne oko zapuszczał w głąb pokoju księdza, szukając usilnie Marty, pragnąc się upewnić, czy nie schowano jej tutaj.
Obszerny pokój księdza Faujas pełen był cienia. Mała lampa, przysłonięta umbrelką, rzucała tylko krąg światła na stół i na podłogę. Postać księdza zarysowywała się czarną plamą, wśród żółtawego zmroku. Siedział pochylony nad stołem i pisał. Mouret przebiegał okiem każdy kąt pokoju. Szukał Marty pod komodą, za firankami okna, zatrzyma! wreszcie wzrok na małem, żelaznem łóżku. Na po-