Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/534

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czy ksiądz Faujas już był dzisiaj rano? Ach, moje dziecko, jak dobrze, iż się ta podróż wreszcie skończyła! Jeszcze mam szum w głowie, z powodu tego nieznośnego turkotu wagonów... w Paryżu, deszcz padał bezustannie... A miałem tyle wizyt do złożenia, że zdaje mi się, iż tylko błoto widziałam w Paryżu.
Ksiądz Sarin, widząc że biskup ma ochotę rozmawiać, złożył książkę i, położywszy ją na poblizkiej konsoli, spytał ze swobodą pieszczonego dziecka:
— Czy Wasza wielebność jest zadowolniona z rezultatów swej podróży?...
— Dowiedziałem się o wszystkiem, czego chciałem się dowiedzieć — odrzekł biskup ze zwykłym sobie wyszukanym i słodko przenikliwym uśmiechem. — Żałuję, że ciebie z sobą nie wziąłem. Byłbyś niemało rzeczy widział i niemało się nauczył, co dla ciebie jako młodzieniaszka, mającego być z czasem biskupem, byłoby bardzo pożyteczne. Tak, żałuję, żem cię nie powiózł do Paryża, bo przy twoich zdolnościach i koligacyach, jesteś przeznaczony do zajmowania wielkiego stanowiska.
— Wielebny Ojcze, zechciej mi powiedzieć coś o pobycie swoim w Paryżu! — prosił młody sekretarz tonem błagalnym.
Biskup wstrząsnął zlekka głową i rzekł:
— Nie mogę, tych rzeczy się nie opowiada... Lecz powiem ci tylko, że trzeba, abyś się starał podobać