Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/437

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wiarni. W ochronce byt ogólnie szanowany. Nikt bowiem nie widział, z jakiemi połyskującemi oczami spoglądał on na podwórze z po za firanki, przysłaniającej okno przy stole, na którym pisał, gdy w godzinach odpoczynku dziewczęta bawiły się w różne gry na świeżem powietrzu.
Państwo Trouche bezustannie swarzyli się z panią Faujas. Sprzeczki toczyły się zwłaszcza pomiędzy matką i córką. Olimpia narzekała, że przez całe życie była popychadłem matki i brata, pani Faujas zaś wyrzekała, iż nie zdusiła córki jak gadu, gdy była w kolebce. Obecnie wysysały krew i jednej i tej samej ofiary, patrzały więc na siebie nienawistnie, pilnując jedna drugą i zarzucając sobie dokonywane łupieztwa. Pani Faujas pragnęła wszystko w swoje ręce zagarnąć, żałując oddać nawet wzgardzone przez siebie resztki. Dowiedziawszy się o znacznych kwotach, które Olimpia wyłudzała u Marty, pani Faujas zatrzęsła się od straszliwego gniewu. Opowiedziała całą rzecz synowi, lecz ten wzruszył tylko ramionami, jak człowiek niechcący się mięszać do spraw tak mizernych. Wówczas pani Faujas postanowiła sama rozprawić się z córką i zaraz na wstępie nazwała ją złodziejką.
— Co?... co? — zawołała Olimpia. — Proszę się miarkować i patrzeć swego nosa. Czy to mamy pieniądze?... Wreszcie ja tylko pożyczam... mnie nie karmią ludzie z łaski... nie zjadłam cudzych kąsków!..