Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/438

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Co ty mówisz, przeklęta małpo! — zabełkotała nieprzytomna z gniewa pani Faujas. — Cóż ty sobie myślisz, że my nie płacimy tego, co jemy?... Idź do kucharki i powiedz, żeby ci pokazała swoją książkę rachunkową, to się przekonasz i zamkniesz gębę!
Olimpia wybuchnęła śmiechem.
— A to mi się podoba! Któż owym rachunkom uwierzy! Ja się na te plewy nie łapię! Oto lepiej pomówmy rozsądnie. Niech mama gospodaruje na dole a mnie niechaj nie przeszkadza przyjaźnić się z panią Mouret na górze. Ja się nie wtrącam do tego, co wy jadacie a mnie zostawcie możność pożyczania pieniędzy, gdy ich potrzebuję. Proszę, aby tak było. Inaczej będę hałasowała tak, że dom się zatrzęsie. A przecież mama wie, że Owid żąda, abyśmy zachowywały się spokojnie. Otóż proszę mamy nie przychodzić do mojego mieszkania, bo będę krzyczeć i Owid będzie się gniewał.
Pohamowana tą groźbą, pani Faujas, mrucząc, schodziła na dół, lękając się niezadowolenia syna a Olimpia, zatrzasnąwszy drzwi za matką, śpiewała na głos, by jej dokuczyć odniesionem nad nią zwycięztwem. Pani Faujas mściła się, spotkawszy córkę w ogrodzie. Śledziła ją, drepcząc tuż za nią i spoglądając podejrzliwie na jej ręce i kieszenie. Do kuchni zaś i do stołowego pokoju nie pozwalała jej wejść chociażby na chwilę. Postarała się o poróżnienie jej z Różą z powodu,