Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/430

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

koszny, napiwszy się do syta. Rozciągnął się teraz w fotelu i bawił się wybornie. Postanowił wmięszać się do rozmowy, tylko język chodził mu niewprawnie:
— Nie gniewajmy się... w rodzinie powinna być zgoda... powinniśmy się kochać... Cóż z tego, że mam lekki zawrót głowy?... To powietrze temu winno... dziś jest mróz... Ale muszę wam powiedzieć, że ulice Plassans są wesołe wieczorną porą... Byłem w towarzystwie młodych ludzi, bardzo przyzwoitych... Był między nimi, syn doktora Porquier. Przecież wiecie, kto jest doktór Porquier?... Z jego synem spotykam się w kawiarni z tyłu za więzieniem... Gospodynią kawiarni jest piękna brunetka rodem z Arles, one wszystkie są tam ładne... dalibóg że ładne...
Ksiądz słuchał gadania pana Trouche z założonemi rękoma, wpatrując się ze zgrozą w twarz pijaka. Ten mówił dalej:
— Nie powinieneś mi brać za złe, kochany szwagierku, że mam gust wyrobiony... Wreszcie to ciebie w niczem nie kompromituje... Możesz mi wierzyć i mieć do mnie zaufanie, wszak wiesz, że jestem człowiekiem dobrze wychowanym, wiem co można a czego nie można... Otóż przez miłość dla ciebie, przez wzgląd na twoją karyerę, za nic na świecie nie piłbym trunków podczas jasnego dnia... tak... w dzień pijam wodę z sokiem... i tego się nawet wystrzegam!... Możesz oddać mi sprawiedliwość, że od czasu przybycia do Plassans, pro-