Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/429

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

świecę, poszedł się przekonać, co to być mogło; ujrzał tu swego szwagra tak pijanego, że, zamiast nogami, stąpał kolanami po stopniach schodów. Chwycił go więc za kark i uniósłszy w silnych dłoniach, wrzucił go do mieszkania. Olimpia leżała w łóżku zaczytana w jakiś romans i popijałała zwolna grog, stojący w szklance na nocnym stoliku.
— Słuchajcie — krzyknął do małżonków blady z gniewu ksiądz Faujas — spakujcie wasze rzeczy bo jutro rano ztąd wyjedziecie...
— Dlaczego? — spytała obojętnie Olimpia, składając książkę na kołdrze. — Nie wyjedziemy, bo nam tutaj jest wcale nieźle...
Ksiądz przerwał jej, mówiąc z gniewem:
— Milcz, milcz nędznico! Ty byłaś i jesteś zakałą naszej rodziny! Matka miała racyę, nie chcąc, bym was tutaj sprowadzał, nie chcąc, bym was z błota na nowo wyciągał! Pięknie pilnujesz męża... zbierać go muszę po schodach jak marnego pijaka. Wstydem chcecie mnie okryć! Pomyśl, jaki byłby skandal, gdyby go widziano w tym stanie! Dość tego, jutro się wynosicie; jutro was ztąd wyprawię!
Olimpia usiadła na łóżku i spokojnie poprawiwszy poduszki, napiła się trochę grogu.
— Nie, mój kochany — rzekła — mylisz się, my ztąd nie wyjedziemy.
Trouche śmiał się na całe gardło. Wpadał w wesoły humor podpiwszy, a był zupełnie roz-