Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/427

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Mouret przestał się buntować i znosił swój los z zadziwiającą pokorą. Czasami przemówił parę słów przez grzeczność, jadł zapatrzony w swój talerz, milczał i tylko długiem spojrzeniem odpowiadał kucharce na jej drażniące dokuczania. Zdarzało się teraz oraz częściej, że śpieszył się z jadłem, zwijał serwetę i odchodził od stołu przed podaniem deseru.
Róża utrzymywała, że „pan robi tak, chcąc wszystkim dokuczyć“. A podczas długich rozmów z panią Faujas w kuchni — opowiadała jej:
— O znam ja go dobrze... lecz nigdy go się nie bałam... Pani bo drżała przed nim... teraz się dopiero rzeczy zmieniły, od czasu jak państwo do nas częściej przychodzicie... Pani truchlała przed nim, bo wiecznie zrzędził, krzyczał i chciał budzić postrach w nas wszystkich. Oj dał się nam we znaki! Ciągle do najmniejszej rzeczy musiał się wtrącić, wszędzie go było pełno... Ale teraz zrobił się potulny jak baranek, zamilkł i boi się odezwać, bo pani wzięła nad nim górę... o gdyby to był kto inny a nie ksiądz proboszcz, narobiłby piekła... ale zauważyłam, że on drży ze strachu przed księdzem proboszczem... Przecież nie z czego innego tylko ze strachu zgłupiał i zniedołężniał w tak prędkim czasie... Wreszcie niech sobie będzie, jaki chce, byle cicho siedział... nic więcej od niego nie żądam.
Pani Faujas brała go lekko w obronę, mówiąc, że wygląda na zacnego człowieka, jakkolwiek jest