Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/426

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nawet, że pan powiedział raz, iż przypaliłam omlet z konfiturami... więc też zaraz rzekłam do niego: „Kiedy tak, to już nigdy pan nie dostanie leguminy przezemnie zrobionej; zawsze będą przypalone!“. Więc proszę, niechaj pani ani dźbła nie położy na talerzu pana!
Lecz niedość na tem. Róża znęcała się, podając mu najgorsze, powyszczerbiane talerze, nakrycie kładła dla niego koło nogi od stołu, by mu było niedogodnie ruszyć kolanami, szklankę miał zawsze źle wytartą a tackę z chlebem, wino i sól stawiała, jak można najdalej od niego. Ponieważ on jeden wśród stołowników lubił musztardę, nigdy jej w domu nie było a gdy sam kupił i przyniósł, wyrzucała ją, mówiąc, że „śmierdzi“. Ów brak musztardy był mu bardzo przykry i mięso przestało mu smakować. Większej jeszcze doznawał przykrości, widząc księdza usadzonego na dawnem swem miejscu koło okna, do miejsca tego przywykł od lat dawnych i, jedząc, rozkoszował się widokiem swojego ogrodu. Teraz posadzono go wprost drzwi. Ta zmiana miejsca sprawiła, że zdawało mu się być w gościnie, w obcym domu, u obcych ludzi.
Marta nie dokuczała mu w sposób tak drobiazgowy jak Róża. Nie zważała nań, nigdy do niego nie zwracała się z rozmową, zapatrzoną będąc w surową i spokojną twarz księdza, który był prawdziwym panem domu, panem słuchanym i czczonym.