Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/422

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

raz kiedy państwo będziecie się u nas stołowali, to pan może się nadymać i dąsać, ile mu się podoba... nikt na niego nie będzie zwracać uwagi...
W stołowym pokoju zawsze było ciepło, w piecu paliło się całemi dniami. Zima zapowiadała się przyjemnie, Marta była zupełnie zadowolniona. Róża nakrywała do stołu starannie, dbała, by obrus i serwety były czyste a krzesło proboszcza skierowywała w ten sposób, by mu piec ogrzewał plecy. Ze szczególniejszą dbałością wycierała jego szklankę i całe nakrycie a jeżeli okazała się plamka na obrusie, odwracała ją zdała od miejsca, które jemu wyznaczyła. Bezustannie tylko nim i dogadzeniem jemu była zajęta.
Gdy przyrządziła jakąś potrawę, którą lubił, ostrzegła go, by na nią zachował apetyt. Innemi zaś razy bawiła się w robienie mu niespodzianek. Przynosiła wtedy półmisek zakryty, przystawała, chcąc wywołać zaciekawienie a gdy spojrzenia obecnych skierowane już były na niesioną przez nią potrawę — mówiła z rodzajem tryumfu.
— To dzika kaczka duszona z oliwkami dla księdza proboszcza... Wiem, że będzie mu smakowała... Proszę, niech pani da piersi na talerz księdza proboszcza... Bo tę potrawę umyślnie tylko dla niego zrobiłam...
Marta wydzielała porcye. Zwykle rozpoczynała od niego. Długo się wahała w wyborze kawałka, zanim osądziła go za najlepszy kąsek, godny talerza księdza Faujas. Dopomagała jej w tem Ró-