Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/415

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Mouret, nie odpowiadając na uczynioną sobie uwagę, mówił:
— Będzie jej tam dobrze. Piastunka jest do niej przywiązana, więc nie spuści jej z oka. Tym sposobem Dezyderya nie będzie ci się naprzykrzała i wszyscy będziecie kontenci.
Marta wciąż milczała a on dodał:
Jeżeli dom mimo to czem jeszcze uznasz za niedogodny, to mi powiesz a wtedy i ja się wyniosę.
Uniosła się na krześle i wyciągnęła rękę ku karafce, jakby chcąc mu ją rzucić prosto w głowę. Powstrzymała się wczas jednak i po chwili zaczęła jeść spokojnie, jakby nic nie zaszło. Posłuszna, bierna dotychczas, Marta miewała teraz porywy gwałtownej złości. Nienawidziła męża, tego człowieka, któremu tyle lat ślepo ulegała. Sam jego widok drażnił ją, będąc zarazem wyrzutem sumienia.
Mouret złożył serwetę i siedział naprzeciwko żony, słuchając szczęku jej widelca. Zaczął rozglądać się po ścianach tego pokoju, w którym bywało tak głośno i wesoło, gdy bawiło się w nim troje dzieci, teraz z domu usuniętych. Pokój wydał mu się nieznośnie pustym i smutnym. Łzy zaczęły mu nabiegać do oczu, wtem Marta zawołała na Różę, by podała deser.
— Pani ma zapewne dobry apetyt po spacerze? — spytała kucharka, stawiając na stole tackę z owocami. — Bo też nachodziłyśmy się po świeżem powietrzu!... Gdyby pan był poszedł z nami i po-