Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/414

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ja mogłam dać życie podobnemu stworzeniu! Istne bydlę! Ale poczekaj i ja zacznę ci dokuczać!
— To prawda, że świętemu zabrakłoby cierpliwości z tą dziewczyną! — zawołała Róża, która przed chwilą nadeszła z kuchni. — Tylko z nią kłopot, nic więcej, i to kłopot raz na zawsze, bo przecież nikt się nie ożeni z taką jak ona!
Mouret, tknięty okrucieństwem słów tych dwóch kobiet, słuchał w milczeniu, spoglądając to na jedną to na drugą. Wreszcie odeszły a on pozostał z Dezyderyą w ogrodzie i do wieczora bawił się z nią i rozmawiał przyciszonym głosem.
Nazajutrz Marta wraz z Różą puściły się od rana na pielgrzymkę do kaplicy św. Januarego o milę odległej od Plassans, gdzie raz w rok odbywała się msza solenna. Wszystkie dewotki śpieszyły na ten dzień do kaplicy. Pątniczki wróciły około południa i Róża zakrzątnęła się, by podać państwu zimne mięso i owoce, zamiast zwykłego śniadania. Marta jadła już od kilku minut, gdy wtem spostrzegła, że nie ma Dezyderyi przy stole.
— Cóż to Dezyderya nie jest głodna? — spytała — dla czego nie przyszła na śniadanie? Dezyderyi już nie ma w domu — odpowiedział Mouret, nie dotykając podanego sobie jedzenia. Odwiozłem ją na wieś do dawnej piastunki.
Marta położyła widelec i, trochę zbladłszy, zdziwiona a zarazem obrażona, rzekła:
— Mogłeś się mnie zapytać, czy sobie tego życzę.