Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/413

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Mouret, posłyszawszy te narzekania żony, rzekł raz do niej gniewnie:
— Ty wyrzuć ją z domu, kiedy ci jest zawadą. Wyrzuć ją tak jak dwoje tamtych.
— O gdybym mogła, zrobiłabym to natychmiast, oświadczyła Marta głosem stanowczym.
Któregoś dnia pod koniec lata, Mouret zląkł się, nagle, nie posłyszawszy głosu Dezyderyi, która przed chwilą śmiała się i hałaśliwie rozprawiała, bawiąc się w ogrodzie. Wybiegł, by zobaczyć co się stało i ujrzał ją bezwładnie leżącą na ziemi. Spadła z drabiny, którą przystawiła do drzewa, dla zerwania fig. Na szczęście, spadając, zaczepiła się o krzewy bukszpanowe i to ją uratowało od silniejszego potłuczenia. Mouret chwycił ją z ziemi i zaczął wołać o pomoc. W pierwszej chwili myślał, że się zabiła, lecz dziewczyna otworzyła oczy, zaśmiała się, zapewniła, że ją nic nie boli i że chce znów wejść na drabinę.
Posłyszawszy krzyk męża, Marta wybiegła na taras, lecz widząc, że Dezyderyi nic się nie stało, rzekła z oburzeniem:
— Cóż to za niegodziwa dziewczyna! Z jej przyczyny wpadnę jeszcze w jaką chorobę! Nie wie, co wymyślić, żeby mi dokuczać i niepokoić swojemi głupstwami! Jestem pewna, że naumyślnie spadła z drabiny. Wytrzymać z nią niepodobna... Chyba zamknę się w moim pokoju na górze i jak wyjdę rano, to mnie zobaczycie dopiero przy obiedzie. I czegóż się ona śmieje?... Zupełna idyotka! Jak