Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/370

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wszyscy obecni, już najzupełniej zapomniawszy o dzielącej ich przepaści pod względem politycznych przekonań, tłumnie weszli do ogrodu. Ksiądz Surin zemdlał.
— Różo, wody, octu! — wołał ksiądz Faujas, biegnąc ku domowi.
Mouret znajdował się w pokoju stołowym, na odgłos powstałego zamięszania, zbliżył się do okna a zobaczywszy tłum osób zgromadzonych w głębi ogrodu, cofnął się szybko, ogarnięty dziwnem przerażeniem. Skrył się z zamiarem niewychodzenia ze swojej kryjówki. Róża zaś zebrawszy na prędce najrozmaitsze leki, podążyła nieść ratunek choremu, mamrocząc pod nosem:
— Żeby chociaż pani była w domu... ale właśnie poszła odwiedzić panicza w seminaryum... Jestem sama... więc niewiele mogę pomódz... A pan, zwyczajnie po swojemu, ani nawet pomyśli o ruszeniu się z miejsca. Możnaby umrzeć koło niego a on patrzałby na to obojętnie. Przecież jest teraz w pokoju stołowym, mógłby przyjść, ale gdzie tam... woli siedzieć jak lis w norze... Szklanki wody nie podałby bliźniemu... już taką ma naturę...
Przeżuwając te słowa, doszła do krzesełka, na którem leżał zemdlony ksiądz Surin a zobaczywszy go — rzekła z miną pobożnej kumoszki:
— O Jezusku ty mój! Jakiż ty słodki i piękny!
Ksiądz Surin leżał z zamkniętemi oczami, z twarzą bladą, okoloną długiemi blond włosami, podobny do młodego męczennika na świętym obraz-