Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/371

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ku wymodelowanym z tkliwą gracyą. Starsza panna Rastoil podtrzymywała mu głowę, chwiejącą się na białej, delikatnej szyi. Pani de Condamin, zwilżywszy brzeg serwetki octem, nacierała mu skronie. Wszyscy stali strwożeni, z oczami utkwionemi w chorego. Otworzył oczy i prawie natychmiast przymknął je powtórnie. Zemdlenia nastąpiły jeszcze kilkakrotnie.
— Toż nabawiłeś nas pan stracha! — zawołał doktór Porquier, gdy złe już minęło, raz jeszcze sprawdzając puls u ręki, którą trzymał dotychczas.
Ksiądz Surin siedział już prosto o własnych siłach i, zarumieniwszy się, dziękował za okazaną życzliwość i kłopot sprawiony obecnym. Zapewniał, że nic mu nie będzie. Wtem spostrzegł, że mu rozpięto sutanę i obnażono szyję. Uśmiechnął się i zaczął doprowadzić do porządku nieład swej tualety. Proszono go, by się nie męczył, by odpoczął, lecz uparł się, twierdząc, że czuje się zupełnie na siłach, by dokończyć rozpoczętą partyę wolanta. Mówiąc to, wstał i wyszedł z ogrodu na zaułek.
— Bardzo miły masz pan zakątek — rzekł pan Rastoil do księdza Faujas, rozglądając się po ogrodzie.
— W tej części miasta powietrze jest wyborne, zauważył pan Péqueur des Saulaies z grzecznym uśmiechem.